Wrzesień upłynął mi pod znakiem kryminałów i thrillerów za sprawą akcji czytelniczej zorganizowanej przez Paulę z bloga Rude recenzuje. Większość z nich czytałam dla siebie i nie pisałam opinii na blog, ale o ostatnim tytule chciałabym wam opowiedzieć.
Sięgając po «Rytuał łowcy», nie kojarzyłam zupełnie nazwiska autora, dopiero z wklejki dowiedziałam się, że to członek Kabaretu Moralnego Niepokoju. Zawsze mam pewne obawy sięgając po książkę kogoś, kto znany jest z zupełnie innej twórczości, nie inaczej było tym razem. Przemysław Borkowski udowodnił mi jednak, że wciąż mamy ludzi renesansu.
Tego w kryminałach jeszcze nie spotkałam
Nie mam złudzeń, że coś takiego już na pewno się pojawiło, ale jeśli mnie pamięć nie myli, ja po raz pierwszy spotkałam się z tym, żeby fabuła kryminału prowadzona była dwutorowo – nie tylko oczami służb próbujących rozwikłać zagadkę morderstw(a), ale także oczami samego mordercy. I to w tej powieści zrobiło na mnie największe wrażenie. W «Rytuał łowcy» wchodzimy najpierw przede wszystkim poprzez postać mordercy, jego przemyślenia, jego działania, a dopiero potem zostajemy przełączeni na to, co dzieje się po drugiej stronie. Początkowo policja i prokuratura stanowią raczej tło, są bezbarwni, są pustymi nazwiskami odgrywającym swoje służbowe role. Jednak z czasem autor decyduje się przedstawić nam ich lepiej, pozwala poznać bardziej. Wow! Ten zabieg jest genialny i sprawia, że chociaż wydaje nam się, że znamy mordercę, bo przecież towarzyszymy mu w jego zbrodniach, tak naprawdę cały czas czekamy, aż pani prokurator i pan komisarz powiedzą nam, kim on jest.
Wszystko pięknie, ale mam też małe ale
Sposób, w jaki napisany jest ten kryminał, jest kapitalny i mogłabym «Rytuał łowcy» uznać za jeden z najlepszych tytułów w swoim gatunku. Niestety nie mogę tego zrobić z jednego powodu. Bardzo nie lubię, gdy w książce autor nie wie, kiedy przestać wodzić czytelnika za nos, kiedy nie umie skończyć z kolejnymi wielkimi wydarzeniami, które znów prowadzą donikąd. Przemysław Borkowski zamęczył mnie zbyt wieloma morderstwami, które w pewnym momencie zaczęły mnie nużyć. Uważam, że spokojnie mógłby sobie darować jedno lub dwa z nich i fabuła niczego by na tym nie straciła. Przedostatnia sprawa przelała czarę goryczy i ostatnią czytałam już z pewnym zniechęceniem, czekając tylko na to, kiedy się skończy, jak się skończy i wyjaśnienie, kto jest naszym mordercą. Wszystko ułożyło się w piękną logiczną całość, ale co z tego, kiedy po ¾ książki byłam już zmęczona tym wszystkim?
Napięcie musi być
Wróćmy jeszcze do chwalenia autora. Bardzo podobało mi się to, jak Borkowski buduje napięcie. Czytasz i obgryzasz paznokcie z nerwów, bo nie wiesz, czy zabije, czy nie zabije. A jak nie zabije, to oddychasz z ulgą, żeby zaraz jednak się dowiedzieć, że ta ulga to był tylko taki psikus i nie ma co się za bardzo cieszyć. Autor zaserwował też kilka świetnych zmyłek, błędnych tropów, które niby z pozoru od razu wyglądały właśnie jak takie podpuchy, ale jednak do końca nie można było ich wyeliminować, że może to jednak nie zmyłka, może faktycznie to nasz morderca.
Podsumowując
«Rytuał łowcy» to bardzo dobry kryminał, który jednocześnie niesamowicie mnie zirytował swoją długością i nagromadzeniem morderstw. Autor świetnie poprowadził fabułę, świetnie zbudował napięcie i tylko szkoda, że nie udało mu się nieco wcześniej odpuścić. Wiem jednak, że mogę za bardzo się czepiać i dla wielu osób właśnie ta duża liczba morderstw i mocno rozbudowana sprawa będą atutem tej książki.
Werdykt: TO READ
*wpis powstał we współpracy z wydawnictwem Czwarta Strona